Udział Rzeszowiaka w regatach Tall Ships 2013
Z Górek Zachodnich wyszliśmy zaledwie na tydzień przed rozpoczęciem drugiego etapu regat. Zaraz też ukuło się powiedzonko „kruca banda, mało casu”, adekwatnego do sytuacji jak diabli.
Droga do Helsinek wiodła przez Gotlandię, Alandy i Fińskie Szkiery. Wystarczyłoby na obdzielenie kilku rejsów. Trochę nas pod Gotlandią wyhuśtało pod wiatr i falę, ale uroki Visby zrekompensowały trud. Do Mariehamn szliśmy na spinakerze i było tak relaksowo, że komuś zachciało się gwizdać z radości. Widać nie spodobało się to Neptunowi, bo poplątał dziadek szoty i fały i musiałem w środku nocy na czubek grotmasztu wyłazić. Aż do Helsinek nikt już nie gwizdał i żegluga w baksztagu pomiędzy szkierowatymi wysepkami będzie wspominana długo, jako niezapomniana jazda. Piękne widoki, oślepiające słońce, roziskrzona woda rozcinana dziobem Rzeszowiaka, kipiel na skałach obok których prowadził farwater, piątka z baksztagu – czego można chcieć więcej? Z prawdziwym żalem witaliśmy rosnące w oczach Helsinki, choć pewnie niesłusznie, bo porty jak wiadomo też mają swoje zalety. Niespodziewanie największą z nich okazał się groźny inspektor dopuszczający jachty do udziału w regatach. Wymogi bezpieczeństwa na zlocie żaglowców są bardzo rygorystycznie przestrzegane, a kontrola bardzo skrupulatna. Angol przejrzał dokumenty, wypytał o szczegóły , pooglądał każdy element wyposażenia, przeszedł wzdłuż pokładu i na koniec stwierdził: „masz bardzo dzielny jacht, bezpieczny i dobrze przygotowany , dawno takiego nie sprawdzałem.
Nie będzie problemów w morzu!” Wiedziałem to i bez niego , ale teraz to już chyba nawet Neptun musiał się po kudłatej głowie poskrobać z podziwu – skąd te podgórskie hreczkosieje mają takiego karabla?
Problemów nie było. W Helsinkach zamustrowała pierwsza tallshipowa załoga, którą do Rygi poprowadził Marian. Kiedy za kilkanaście dni przejmowałem jacht znowu , mieli zadowolone gęby. Choć też im nieźle powiało i w kilku ładnych miejscach byli , widać było że szkoda im z jachtu schodzić. Ale o tym może i sam Marian opowie.
Mój etap wiódł z Rygi do Szczecina. Podlegał regułom regatowym, tzn. nie można było bez szczególnych powodów zawijać do portów, ani też używać silnika. Drugi warunek był zrozumiały, ale z pierwszym nie chcieliśmy się pogodzić. Zgodnie z zasadą przynajmniej połowę załogi musi stanowić młodzież w wieku 15-25 lat, a ta jest niecierpliwa i świat chce zobaczyć jak najszybciej. Odbiliśmy więc od stawki zaraz po starcie nadkładając drogi, aby dojść do wschodniego wybrzeża Gotlandii. W porciku rybackim Herrvik przestaliśmy najlepszy wiatr( wiała dobra siódemka z północnego wschodu ), ale młodzi pojechali autostopem do Visby i bardzo sobie tą wycieczkę chwalili. Jak na tym pustkowiu złapali okazję - nie wiem, wrócili przed nocą i rozpoczęliśmy pościg za peletonem. Kontakt radiowy był marny, podawaliśmy naszą pozycję organizatorom za pośrednictwem innych jednostek. Wzrokowy polepszył się nad ranem ,dostrzegliśmy wielki angielski żaglowiec w odległości 5 mil. Gedania też była niedaleko, pogadaliśmy trochę i płyniemy … no nie od razu do Szczecina, bo po drodze, trochę z boku kolejny rarytas – malutka wysepka obok Bornholmu. Trzymałem ją w tajemnicy, żeby mieli większą frajdę. Christianso to bajkowe miejsce, żadne medale nie są warte tyle, co wejście do tej dziupli. Potem już prosto do mety. Jachty porozrzucane były po całym Bałtyku – organizatorzy wystraszyli się, że nie zdążymy się pozbierać na paradę w Szczecinie, więc zamknęli metę 12 godzin przed czasem, klasyfikując z pozycji o północy. Pomimo naszych wycieczek nie byliśmy ostatni.
Do lądu podchodziliśmy czarną nocą. Na redzie przed Świnoujściem stało kilka statków, były oświetlone i nie stanowiły problemu. Mijaliśmy je jeden po drugim kierując się w stronę główek portu. Ale jedno światło niepokojąco blisko wykonywało jakieś manewry. Kiedy idzie na ciebie zielone i czerwone, to robi się cieplej. Ale jeśli z mroku za tym światłem wysunie się potwór, to zrobi ci się bardzo gorąco. Potwór miał bukszpryt wycelowany w naszą nadbudówkę, na czarnych masztach zwisało kilka żagli, z boku zionęły czeluście dział. Rozpoznałem stracha - to Goteborg – replika wojennego okrętu szwedzkiego z XVIII wieku. Dziękuję losowi, że nie dał mi spotkać się z oryginałem, takie spotkanie musiało być niewesołe. Do Świnoujścia weszliśmy o brzasku mijając po drodze odpoczywających wzdłuż nabrzeży wojowników – wielkie i małe jachty przycupnęły cichutko pozwalając wyspać się zmęczonym załogom. A w Szczecinie tłumy ludzi, fajerwerki , szanty i dobra zabawa, prawdziwe żeglarskie święto!” Cieszyliśmy się i my, a razem z nami Rzeszowiak spokojnie kołyszący się na cumach. Jutro znowu popłyniemy daleko…
Zapewne padnie pytanie – „ dlaczego Rzeszowiak nie brał udziału we wszystkich etapach Tall Ships?
Było to niemożliwe ze względu na ogrom prac, które należało wykonać przed wyruszeniem – założyliśmy, że na rozpoczęcie nie zdążymy, za to dołożymy wszelkich starań, aby zameldować się na start etapu drugiego. Wielu ludzi poświęciło swój czas i energię, aby te plany urzeczywistnić. Rzeszowiak zimuje w Górkach Zachodnich, każdorazowy wyjazd do prac przy jachcie to 3-4 dniowa wyprawa, czasem i dłużej. Tym bardziej więc chciałbym podziękować tym którzy z poświęceniem, nie dosypiając i prawie nie jedząc przygotowali Rzeszowiaka do sezonu. Rysiek Prawdziuk, Marian Wilusz, Janusz Świętoniowski, Tadek Kwaśniewski to żelazna ekipa, na którą zawsze można liczyć. Tym razem przywiedli ze sobą jeszcze po kilka osób, które razem z nami nie szczędziły sił i potu. Podziękowanie należy się również Jurkowi Wróblowi, który dzielił się ze mną swą nieocenioną wiedzą i doświadczeniem, a także Bronkowi Skowronkowi, który pomagał dorabiając części do jachtu na miejscu w Rzeszowie. Dzięki determinacji tych ludzi możliwe było takie przygotowanie Rzeszowiaka, że wszelkie inspekcje państwowych urzędów przebiegły bez najmniejszych zastrzeżeń, choć nie bez emocji - po Kartę Bezpieczeństwa wyskoczyłem z pokładu Rzeszowiaka już w drodze do Helsinek, zatrzymując się na chwilę w gdyńskim porcie. Właściwie to czekałem, aż się urodzi, wydrukuje i zostanie podpisana przez Bardzo Ważnych Urzędników - taka była świeżutka. Dopięliśmy swego! Teraz już tylko morze i wiatr, i szeroki świat przed dziobem Rzeszowiaka. Płyń Twardzielu przed siebie i wiedź nas bezpiecznie poza horyzont …
Rzeszowiak pływał po Bałtyku , a w ostatni weekend został wyjęty z wody, aby przezimować na nabrzeżu portu. Z wiosną znów przygotujemy go do drogi – tym razem dalekiej, północnej , trudnej – takiej, do jakiej naprawdę jest stworzony. Szczegóły tej wyprawy już wkrótce.
Bogdan Bednarz
Wiceprezes ROZZ ds. Morskich